czwartek, 31 lipca 2014

Ostatni dzień w Barce..a nie, w Sandomierzu....

Środa. Pogodny dzień. Dla nas ostatni dzień na ul. Tatarskiej 3 i w Sandomierzu. Spokojnie spakowałyśmy się i jeszcze raz poszłyśmy na Starówkę. Naszym celem była przede wszystkim Cafe Mała z jej cudowną atmosferą i kawami, napojami, smothie i naleśnikami, którymi raczy swoich wielbicieli (uwierzcie, po pierwszej wizycie staniecie się jej wielbicielami).
We wtorek, po zwiedzeniu Domu Długosza poszłyśmy tam na kawę, tzn. lette frappe miętowe wypiła Moja Kopia, a ja zamówiłam smoothie detox. To była już kolejna nasza wizyta, wiec zaczynałyśmy pogrymaszanie, czyli wybieranie czegoś innego. Stojąc przy ladzie, po drugiej stronie, zobaczyłyśmy..ksieżniczkę, Hanię, która w samych majteczkach (koszulka się suszyła), zmywała naczynia.

 księżniczka Hania
nie zmywała jednak spokojnie, tylko prowadziła ożywioną konwersacje. Tak, nie rozmowę, a konwersację. Odpowiadała pełnymi zdaniami wielokrotnie złożonymi. tłumaczyła spokojnie, ze musi tutaj zmywać, bo nie poradzą sobie z taka ilością brudnych naczyń.
My zamówiłyśmy swoje napoje i wyszłyśmy przed Cafe, aby złożyć zwłoki na krzesłach ustawionych na chodniku. Jakież było nasze radosne zdziwienie, gdy po chwili pojawiła się Hania ze zmiotką i szufelką. Jej praca przeniosła się przed Cafe. Oto zdjęcia relacjonujące:




 A sama Cefe Mała....  jest cudownym miejscem w Sandomierzu, z lekka nutą nowoczesności ( intensywna barwa ścian i mebli, wykorzystanie dekoracji plakatowo - komiksowej - coś jak pop art).

 
 wnetrze Cafe Mała w zdecydowanych kolorach

Cudowne dziewczyny, które serwują rewelacyjna cappuccino. Cóż w nim rewelacyjnego? No właśnie to, zer nie miało pianki, ale same było pianką - lekka przenikająca smakiem kawy i spienionego mleka. I smak kawy nie był ciężki, mocny, wyrazisto - kwaskowy lub goryczkowy, ale lekki niczym pianka, puch. Takie właśnie poranne obudzenie się. I cena też przystępna, ok 6-9 złotych (nie pamiętam dokładnie)

 Natomiast Moja Kopia, jako że jeszcze nie jest uzalezniona od ziarnistego napoju, zamawiała latte.W ofercie występowało latte fiołkowe, ale dziewczyny namówiły ją na latte o smaku gumy balonowej. Dała mi "załyczyć" - ja, która uwaza, ze kawy cukrem a miłosci małzenstwem nie należy niszczyć. natomiast to balonowe latte... najpierw wspomnienie dziecinstwa i smak najlepszej balonówki jaka była (Donald, miała w srodku obrazki) a póxniej łagodne rpzechodzenie w smak kawy, która absolutnie nie jest mocna.
Tak wiem, latte z definicji jest słabsze, ale chyba nie byłyscie w tych kawiarniach, w których ja byłam....

 

 Moja Kopia przed Cafe Mała - torba na ramieniu to oczywiscie zakup w Sandomierzu, łamała się nad tą torbą, jak Cygan na zegarek

Kobiety lubią diamenty...parafrazując słowa filmu. Ziemia sandomierska natomiast ma "swoje" diamenty. To krzemienie pasiaste, występujące tylko tutaj. Na ulicy zamkowej, naprzeciwko pracowni Cezarego Łutowicza, propagatora tego minerału, znajduje się "pomnik" krzemienia. Duży minerał, oszlifowany, wkomponowany w metal. Taki..pierścień dla gigantów. Dotknięcie krzemienia, trzymanie go, posiadanie ozdób z tymże minerałem, podobno gwarantuje szczęście. Nie omieszkałyśmy go głaskać przez kilka chwil (zakupiłam też gustowny wisior krzemieniowy)


I ostatnie miejsce, które zobaczyłyśmy, to Ucho Igielne, dawna furta dominikańska. I jakoś mi się skojarzyło: "Pierwej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogacz dostanie się do Królestwa Niebieskiego". Ironia losu?

 

 My z Kopią nie jesteśmy wielbłądami, ale przez ucho przeszłyśmy....

A potem już wracałyśmy do domu.....



  Zdjęcia z trasy, robione przez Moja Kopię.

Sandomierz jest reklamowany, przyznaję, ale reklama jest jak najbardziej na miejscu. W ogóle: Ziemia Kielecka, Sandomierska, a zapewne i Lubelska są nieodkryte dla polskich turystów. Zapewne znają podstawowe zabytki Egiptu, Włoch (jeśli wykupią wycieczki fakultatywne), ale nie potrafią wymienić "cudów" w nas... Pozdrawiam.



środa, 30 lipca 2014

Sandomierz - dzień drugi.

Pogodowo drugi dzień w Sandomierzu miał być burzowy. Miał być. Spałam obok okna, a ze na nowym miejscu, więc obudziłam się dość wcześnie. jednak nie zrywałam się z łóżka - spokojnie poczytałam książkę, potem zaparzyłam kawę. Później poleciałam po bułki na śniadanie - urok mieszkania w centrum miasta.
Z Panią Ewą - lokatorką z piętra - omawiałyśmy spokojnie co warto zobaczyć, a co ignorować. Ona była dłużej w Sandomierzu i we wtorek wyjeżdżała do domu, do Warszawy. Tak na marginesie, poprzedni wieczór rozmawiałyśmy o sobie, opowiadała nam, jak stan wojenny zastał ją w Algierii i tam załatwiała sobie kontrakt, aby móc pracować. To normalnie załatwiało się  w Polsce i przy nieziemskich znajomościach i uruchomieniu kontaktów. Jej udało się to o dziwo załatwić w Algierii i miała możliwość pracować tamże jako stomatolog. dodała ze śmiechem, że po arabsku potrafi powiedzieć: "Otwórz buzię, zamknij buzię"
   Po pożegnaniu się, wyruszyłyśmy z Moją Kopią na zwiedzanie. Zaczęłyśmy od Wąwozu Królowej Jadwigi. Sandomierz położony jest na wzgórzach lessowych, które miejscami są wypłukiwane przez wodę. Takim właśnie przykładem erozji jest ów wąwóz.

 wejście do wąwozu
Dzień był ciepły, można powiedzieć - upalny. A my, jak te blondynki, nie skojarzyłyśmy, ze wąwóz jest otoczony drzewami liściastymi  i jednocześnie jest sferą wampirowych komarów. Bo to nie były zwykłe komary  to były komary - zombie. Dlatego zdjęcia z wąwozu nie są wycyzelowane. nie miałyśmy czasu ustawić aparatu, bo prawie słyszałyśmy, jek te krwiożercze bestie zwołują się: "E...dziewczyny, są nowe ofiary, dajemy. Pamiętajcie, delektujemy się, a nie wypijamy do końca!"





korzenie drzew porastających wąwóz - tu świetnie wypłukane przez wodę, przywołują na myśl las namorzynowy.


Wąwóz nie jest zbyt długi. Mu zwiedzałyśmy go od strony kościoła św. Pawła w stronę Wisły. Szłyśmy "z górki", wygodniej. Ale byłyśmy zadowolone, gdy wreszcie pozbyłyśmy się "koarów - zombie".
A ze byłyśmy nad Wisłą, poszłyśmy na przystań, aby móc podziwiać Sandomierz od strony Wisły. Płynęłysmy stateczkiem - barką, niezbyt dużym, ale i cena była przystępna - 10 złotych od osoby. Dodatkowo współwłaściciel stateczku opowiadał ciekawostki nt. Sandomierza. Pokazał nam np wyjście z lochów, które znajdują się pod wzgórzem zamkowym. Po wojnie lochy te były jeszcze czynne, nie tylko dla skazanych ale np mieściła się tam pralnia więzienna. Wejście te jest niepozorne, przy wyższym poziomie Wisły jest zalewane. Wdałam się w rozmowę z "kapitanem", który dodatkowo opowiadał o ciekawostkach Sandomierza i okolicy. Pokazał wzgórze Salve Regina - miejsce wykopalisk, które wskazują na obecność osadnictwa na tych terenach już w 4,5 tys. lat temu, Góry Pieprzowe, najprawdopodobniej najstarsze w Europie.
To właśnie Góry Pieprzowe. Nazwa nie pochodzi od pieprzu, który mógłby być uprawiany na ich zboczach, tylko od okruchów skalnych podobnych do pieprzu.
Kapitan wspominał też co warto zwiedzić w Sandomierzu. Gdy wpływaliśmy do 'zatoczki" otworzonej na brzegu Wisły mijaliśmy wędkarzy, którzy cierpliwie "moczyli Kije" . Kapitan wspomniał, ze właśnie tutaj w Wiśle pływa sum ok 80 kg. widziało już go kilku, jednak nie można go złapać na wędkę, każda zrywa. Trzeba po prostu w kilku chłopa wypłynąć i złapać "na siatkę".
Nie wiem, czy chciałabym widzieć takiego suma podczas kąpieli w wodzie.

 panorama Sandomierz od strony Wisły.

Collegium Gostomianum, jedna z najstarszych szkół w Polsce.

Collegium początkowo było zespołem klasztornym zakonu jezuitów w XVII w.ufundowaną przez Hieronima Gostomskiego i rodzinę Bobola (tej od św. Andrzeja Bobli) Zachowane wschodnie skrzydło (początkowo były dwa skrzydła) od początku miało przeznaczenie szkolne. Najpierw jako szkoła jezuicką a później świecka . Do jego absolwentów należą m.in. : Julian Kawalec, piloci polscy w bitwie o Anglię, S. Młodożeniec, S. Szwarc - Bronikowski.
Po rejsie weszłyśmy na skarpę sandomierską, aby zwiedzić Dom Długosza (też polecił go nasz Kapitan). Wstęp do Domu wynosi majątek - dla mnie 6 złotych a ulgowy 3 złote... no wszystkie pieniądze świata


Budynek wzniesiony ok. XV wieku, w stylu późnogotyckim, ufundowany przez wychowawcę synów Kazimierza Jagiellończyka, ale i wybitnego historyka, kronikarza. Obecnie mieści się a nim Muzeum Diecezjalne, współtworzone rpzez K. Estreichera. Jednak zbiory jakie są udostępnione, to nie tylko przedmioty związane z kultem religijnym.
Nożna tam zobaczyć np fajkę Adama Mickiewicza, laskę szklaną, którą podpierały się damy w XVIII - XIX wieku (bardziej do ozdoby ta laska), kosmyk włosów Napoleona itp.
Mnie natomiast zachwyciły..nie, to niewłaściwe słowo, wzbudziły szacunek trzy eksponaty. Pierwszy to Krzyż Grunwaldzki, zdobyczny, spod Grunwaldu, ofiarowany przez Władysława Jagiełłę. A niezwykłość tego eksponatu polega na tym, ze zawiera w sobie fr. Drzewa Krzyża. 

 Krzyż Grunwaldzki

Drugi eksponat to rekawiczki królowej Jadwigi (małżeństwo Jagiellonów było wyjątkowo hojne dla Sandomierza ). To podobno podziękowanie za wyciagniecie jej z zaspy śnieżnej.
- A jak ja odśnieżam wjazd przez cała zimę, to mi nawet jednej rękawiczki nikt nie podaruje-

 

 Nie wiem, czy widoczne jest to na fotografii... ale w dolnym lewym rogu gabloty zawierającej rękawiczki widoczne są łupiny orzecha włoskiego. Podobno owe rękawiczki, gdy się poskłada, mieszczą się w łupinie orzecha włoskiego, gatunek sandomierski

I ostatni eksponat to księgi liturgiczne. Ich wielkość, iluminacje, sposób zapisu.

 Jedna z ksiąg, stojąca na pulpicie muzycznym w sieni Domu. 

Gdy wychodziłyśmy z Domu, siedzący przy wejściu ksiądz (zapewne pełniący dyżur) zachęcił do zwiedzenia wystawy w piwnicach. I tu zaczyna się inne oblicze Sandomierza.
Sandomierz zaliczany był do miast "królewskich" (obok Krakowa i Wrocławia), zamek sandomierski powstał na zlecenie Kazimierza Wielkiego, zatem nie należy się dziwić, ze i w tym mieście pojawili się Bracia Starsi w Wierze,  czyli bez stosowania metafor - Żydzi. Z dokumentów historycznych wynika, ze właśnie tu znajdowała się największy i najbogatszy ośrodek żydowski.
Zatem nie sposób oddzielić ich historii od historii całego miasta.
I tego właśnie dotyczyła wystawa w piwnicach. Stare zdjęcia, listy, wspomnienia. Wskazywanie miejsc, gdzie kiedyś znajdowały się domy, kirkut, synagoga. Kilka zdjęć synagogi. I tłumaczenie symboli hebrajskich. Naprawdę - wystawa piękna, dająca do myślenia.

Następne miejsce, gdzie warto wejść w Sandomierzu, to podziemna trasa turystyczna. Wejście do niej znajduje się na bocznej uliczce od Rynku (ul. Oleśnickiego). Nawiasem mówiąc: na tej uliczce umiejscowiony jest "filmowy" komisariat z "Ojca Mateusza"
Podziemna trasa to system XIV i XV wiecznych piwnic w których kupcy przechowywali towary. Wejście do trasy jest o wyznaczonej godzinie z przewodnikiem, koszt - jeśli dobrze pamiętam - 10 i 6 złotych. Można sprawdzic na stronie internetowej. 
 Prace nad ta trasą trwały w latach 50 - 60 ubiegłego wieku, wykonywali je górnicy z kopalni śląskich, stosując zabezpieczenie przed zawaleniem się podziemi typowe jak w kopalniach węglowych. Sandomierz położony jest na wzgórzach lessowych (7 wzgórzach - niczym Rzym), dlatego tez często dochodziło do zapadania się gruntów. Aby tego uniknąć stworzono właśnie takie zabezpieczenia. 

 podziemne korytarze

 Dama w spodenkach (zamiennik Białej Damy)

Większość korytarzy zabudowano współczesną cegłę, tylko we wnękach dostrzec można te średniowieczną

 Po wyjściu z podziemi (lapidarium w Ratuszu) poczłapałyśmy na kirkut.A właściwie na pozostałość po nim. Pierwotnie kirkut znajdował sie miedzy ulica Dolne Podwale a Tatarską (czyżbyśmy mieszkały na cmentarzu), później został przeniesiony na ulicę Suchą. Dzis znajduje sie na nim pomnik - piramida z ocalałych po II wojnie  macew. Jest to hołd oddany pomordowanym Żydom .

macewy, to co z nich pozostało, wmurowane w mur kirkutu

piramida - pomnik -  z ocalałych macew

 jedyna macewa w języku polskim

Na macewach czesto powtarzajacym się symbolem jest lew - znak plemienia Judy.
Kirkut mały, ale jakże pełen "westchnień". Szkoda tylko, ze jakoś nie wszyscy potrafią zrozumieć różnorodność ludzkiego pokolenia ("I naucz nas, ze pod Twym niebem nie masz ni Greka ni Rzymianina")

Wracałyśmy zmęczone na Stare Miasto. Miałyśmy w planach wejść na taras widokowy na Bramie Opatowskiej. Ale jednak wizja ponad 100 schodów działał na nas dokująco. Przeszłyśmy na obiad w restauracji Oriana,  a później do naszej ukochanej Cafe Mala (o niej później, bo to historia na osobny wpis).
Oczywiscie sfotogrofowałam Rynek ponownie, uwieczniając jeszcze zakotwiczone niebo.

 tu na rowerze zjeżdza ojciec Mateusz

 zakotwiczone niebo

Zmęczone powlokłyśmy się do domu. Jak dobrze, ze znalazłam noclegi tak blisko Rynku.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Sandomierz

Do Sandomierza przymierzałam się już jakiś czas. A w maju - czerwcu ten plan dojrzewał we mnie, niczym czereśnie. Po zeszłorocznym wyjeździe nad morze, kiedy to znowu dostałam zdjęcie z fotoradaru, stwierdziłam, ze jak na razie morza mam dość. Czas pozwiedzać coś bliżej. Wybór padł na Sandomierz. Nie dodam, ze duży wpływ miał tu serial "Ojciec Mateusz", którego akcje rozgrywa się w tymże mieście. Trasa niezbyt daleka, ok 4 godziny jazdy spokojnej, z podziwianiem widoków, dodatkowymi przystankami.
Początkowo mieliśmy jechać wszyscy - Moja Kopia i Facet . Ale ten ostatni coś podgrymaszał - a to tylko Sandomierz, a to nie ma gdzie się wymoczyć ( w sensie:woda, basen). I wówczas Moja Kopia głosem nieznoszącym sprzeciwu postawiła sprawę jasno:
- Tato! krótka piłka: jedziesz z nami na trzy dni do Sandomierza, czy nie?
- Nie.
- No to my jedziemy same z mamą.
O dziwo, nie wyraził sprzeciwu. Zatem podeszłam do sprawy metodycznie, poszukałam noclegi w Internecie, które miały spełniać warunki: pokój w miarę przestronny, z łazienką, z aneksem kuchennym i blisko Starówki. I jeszcze niedrogi. I jak zwykle adres wyszukany na kocu okazał się najlepszy. Zadzwoniłam do miłej pani Ewy, która oferuje noclegi na ulicy Krępianki 1. Jednak stropiona stwierdziła, ze w tym terminie, który chcemy nie ma u siebie noclegów, ale umieści nas w drugim domu, który nie jest aż tak rewelacyjny, ale blisko Starówki. Dom mieścił się na ul. Tatarskiej 3. Gdy popatrzyłam na mapę, to z miejsca noclegowego miałam do Rynku rzut beretem. A gdybym poćwiczyła plucie na odległość, zapewne bez problemu zaplułabym. Zaklepałam nocleg i 21 lipca ruszyłyśmy rano samochodem do Sandomierza. Po drodze zatrzymałyśmy się na Nagłowicach, bo przecież to jak być w Rzymie i nie siedzieć na Schodach Hiszpańskich. Dom Ojca literatury polskiej - Reja z Nagłowic prezentuje się pięknie w zielonym otoczeniu drzew, z racji mojego wykształcenia zwiedziłyśmy wnętrza, rozwodząc się nad charakterem pisma Mikołaja. Ale czegóż wymagać od kogoś, kto wylatywał z kilku szkół, a wychowanie jakie otrzymał to "wychowanie domowe" ( czyli dostawał rózgą od ojca na kobiercu).


 fragment rękopisu Mikołaja Reja


 strona tytułowa z "Krótkiej rozprawy..."

główne wejście do dworku Reja

 


 dworek w otoczeniu drzew

Jechałyśmy też przez Jędrzejów gdzie znajduje się muzeum zegarów, apteczne. Jednak nie wstąpiłyśmy do niego, ponieważ po pierwsze primo: byłyśmy już w nim, a po drugie primo - był to poniedziałek, wówczas muzeum jest nieczynne.
Dojechałyśmy do Sandomierza ok 15. Nie spieszyłyśmy się, miałyśmy objazd, a że po drodze mijałyśmy masę sadów, zatrzymałam się i kupiłam morele po śmiesznej cenie 2 złotych za kilogram ( dziś widziałam za 6 złotych). Ziemia sandomierska to "zagłębie" sadownicze, wyznaczony jest tam tez szlak jabłkowy, który można przemierzyć samochodem lub pieszo.
 Nasz domek na Tatarskiej prezentował się nieźle

 
 to widok z tarasu

 salonik

widok z okna naszej sypialni na Starówkę

Był to domek usytuowany na skarpie, przy waskiej, jednokierunkowej uliczce, parterowy z poddaszem zaadaptowanym do zamieszkania. Do dyspozycji miałyśmy cały parter - kuchnię z cudnym starym kredensem i spiżarką. łazienkę, salonik i naszą sypialnię. Miał swój urok, choć nie lśnił nowością. Ale najważniejsze - był blisko starego miasta.
Rozlokowałyśmy się w pokoju i oczywiście zaraz ruszyłyśmy do miasta, uliczką w dół, a potem schodkami na skarpę, gdzie znalazłyśmy się zaraz przy Bramie Opatowskiej

 Brama Opatowska

To jedyna zachowana z czterech bram wchodzących w skład murów obronnych. Wzniesiona na zlecenie króla Kazimierza Wielkiego ok. 1362r. Na zwieńczeniu bramy (tu ucięte na fotografii) znajduje się taras widokowy z którego można podziwiać panoramę Sandomierza.

 

ulica Opatowska prowadząca do Rynku


 kamieniczki wzdłuż rynku widziane z wejścia ulicy Opatowskiej.

 


A tu już Ratusz, najbardziej charakterystyczny element Sandomierza. To właśnie tutaj często na rowerze jeździ ojciec Mateusz, grany przez Artura Żmijewskiego
Pierwszy dzień przeznaczyłyśmy na spacer po rynku, na podziwianiu jego zabudowy. W jednym z otwartych okien zauważyłyśmy takiego oto wilczura. Zdenerwowany szczekał na kogoś i uważał, ze dzieje się mu dziejowa krzywda, bo on tu się irytuje, a tam ktoś nie zwraca na niego uwagi.


Na rogu ulicy gen. Sokolnickiego tablica upamiętniająca postać Mikołaja Gomółki znanego przede wszystkim (przynajmniej dla mnie, Mojej Kopii) z komponowania muzyki do psalmów


  Ale ulica gen Sokolnickiego zapisała się w naszej pamięci z całkiem innego powodu. Moja Kopia odkryła na niej fantastyczną kawiarenkę - Cafe Mała.
 
 

 ulica z widocznymi krzesełkami Cafe Mała, a dom u wylotu ulicy na rynek po prawej stronie to właśnie dom Mikołaja Gomółki.

Sandomierz urzekł mnie uliczkami - małymi, wybrukowanymi, zadbanymi. Z ciekawości zerknęłam na podwórka - nic nie odbiegają od uliczek i samego rynku.



 


Boczna uliczka z rabatą przed kamienicą. Można,



I gołębie na rynku, wszędzie te same.

 Zeszłyśmy (choć właściwe będzie - weszłyśmy) na wzgórze zamkowe, które położone jest nad brzegiem Wisły.


 

Bulwar Piłsudskiego widziany z murów zamkowych. 



 Zamek pierwotnie był w kształcie czworokąta. Szwedzi, wycofujący się z Sandomierza wysadzili go w powietrze i pozostała tylko zachodnia część. Ale i tak prezentuje się okazale.



A tu jeszcze katedra widziana z dziedzińca zamkowego.

Na zakończenie dnia usiadłyśmy w jednej z kawiarenek. I dla szaleństwa zamówiłyśmy drinki. kelnerowi wytłumaczyłyśmy, ze nie chcemy zbyt mocnych, ale zdajemy się na niego. Chłopak stanął na wysokości zadania. Ja dostałam z pomarańcza i żurawiną, Moja Kopia z gruszka i cytryną.


Zmęczone dowlokłyśmy się do naszego domeczku na Tatarskiej. Czekał nas następny dzień pełen wrażeń i niespodzianek.