sobota, 28 września 2013

Wrześniowo

A miałam być systematyczna.....
Ale jak być systematyczna, gdy nie ma się czasu na terminowe zadania.
Jesień idzie coraz większymi krokami. Mierzyłam ostatnio cudne botki na zimie - na szpilce i z lekką platforma na podeszwie. Cóz z tego, ze cena powala za tak mała ilość skóry a obcas nie jest dobrym pomysłem, gdy jeździ się samochodem.



nie wiem dlaczego, ale moje dziecko lubi fotografować te niejadalne - są wg niej bardziej fotogeniczne.
Wrzosy natomiast kwitną cudnie. Co prawda nie w lesie, ale w przydomowych ogródkach. No i zaczyna się sezon grabienia liści - urok mieszkania obok lasu i przy alei lipowej.
Wrzesień to dalsza część robienia przetworów - tym razem powideł śliwkowych. I to koniecznie ze śliwek węgierek. Jadłam je od niepamiętnych czasów. Od razu przypomniało mi się dzieciństwo, ich smak jest niedopisania.
Ponizej prezentuję zdjecia z procesu:
 Zdjęcie może jakościowo nie najlepsze, ale każdy się domyśli, ze śliwki pozbawione pestek dałam do garnka i na wolnym ogniu, przynajmniej przez TRZY dni dusiłam je spokojnie (z rozrzewnieniem wspominam piec węglowy w kuchni...). Można dodać do niech cukier, ale nie powinno się dodawać wody, śliwki smażą się w soku, które same oddają


 I oczywiście naczelna zasada - łyżka którą mieszamy  musi być za każdym razem czysta, zatem zapomnijmy o "próbowaniu" w trakcie.
Właśnie przeglądałam aparaty fotograficzne, ale nie mam w nich utrwalonych powideł w słoikach.